Wielkimi krokami zbliżają się Walentynki – święto zakochanych. Nagle wszyscy przypominają sobie o tym, że mają partnera/ki i zaczynają sobie okazywać miłość. Z drugiej strony obozu rozgrywa się dramat singli, którzy też akurat tego dnia przypomnieli sobie, że partnera/ki nie mają. Obserwując ludzi i ich postępowanie w relacjach, w które są zaangażowani, zastanawiam się na ile trwałe faktycznie są, bo czasem mam wrażenie, że z jedną osobą spędzamy Walentynki, a już z zupełnie inną Dzień Kobiet.
Z psychologicznego punktu widzenia, jest kilka faz związku miłosnego, a długość każdej z nich w jakiś sposób uzależniona jest od buzującej chemii w naszym organizmie, ale i od nas samych. Osobiście uważam, że relacje są mniej trwałe niż kiedyś, ale jest to temat bardzo złożony, ponieważ wpływa na to wiele różnych czynników. Dzisiaj chciałabym poruszyć niektóre z nich.
MIŁOŚĆ, CHEMIA A DOBÓR W PARY
Nie wiem czy wiecie, ale na sposób w jaki dobieramy się w pary, ma również wpływ chemia, której nie oszukasz. Badania przeprowadzone przez Helen Fisher wykazały, że dużo prawdy jest w tym, że KONKRETNE podobieństwa jak i przeciwieństwa przyciągają się.
Osoby zdominowane przez dopaminę, zazwyczaj są ciekawe świata, spontaniczne, energiczne i kreatywne. Takie osoby przyciągają podobnych do siebie ludzi, ponieważ kreatywne, energiczne i spontaniczne jednostki potrzebują w życiu takich osób jak oni sami.
Osoby, które emanują zdecydowanie serotoniną należą do tradycjonalistów, przestrzegają zasad, często są religijni i szanują autorytety. Tradycyjni ludzie również wiążą się z podobnymi sobie tradycjonalistami.
Ludzie zdominowani przez testosteron, którzy charakteryzują się logicznym i analitycznym myśleniem, zdecydowaniem i bezpośredniością bardzo chętnie wiążą się z osobami, które emanują wysokim poziomem estrogenu. „Estrogeńczycy” często są dobrymi mówcami, osobami komunikatywnymi, opiekuńczymi, kierują się intuicją i potrafią wyrażać swoje emocje, dlatego równie chętnie wiążą się z „Testosteryńczykami”.
Fisher w ten sposób pokazała, że faktycznie może imprezowicz związać się z domatorem, bo przecież nikt nikomu nie zabroni, ale wzorce wyboru partnerów mamy zakodowane, więc prędzej czy później najprawdopodobniej któreś nie wytrzyma stylu życia tego drugiego. Oczywiście są wyjątki od reguły, ale trzymajmy się większości.
MIŁOŚĆ, CHEMIA A ZWIĄZEK
Osoby zakochane cechują się wyższą ilością dopaminy, dlatego jeśli jesteś naprawdę zakochany, nie da się tego nie zauważyć, bo człowiek zachowuje się trochę jak narkoman na głodzie – kiedy nie ma obok ukochanej osoby tęsknimy, bo chcemy spędzać z nią czas i jesteśmy w stanie zrobić naprawdę wiele, żeby się spotkać albo chociaż porozmawiać przez telefon. Oczywiście jak wszystko – można to tłumić, ale to nie znaczy, że tego nie czujesz, czy, że dopamina nie szaleje.
Do akcji wkracza również noradrenalina, która sprawia, że zakochani są pobudzeni (zwiększa się ciśnienie krwi, a serce bije szybciej), potrzebują mniej snu i zdecydowanie rzadziej odczuwają głód (noradrelina zmniejsza dopływ krwi do układu pokarmowego, dlatego zakochani są wiecznie najedzeni ). Ten neuroprzekaźnik sprawia, że nawet delikatny dotyk, czy sam widok ukochanej osoby sprawia, że często podniecenie sięga zenitu. Poza miłymi doznaniami, ma również te mniej przyjemne – uczucie niepokoju i lęku. Patrząc z poziomu fizjologicznego, a nie tylko psychicznego, właśnie z powodu noradrenaliny osoby zakochane czasem panicznie boją się stracić ukochaną osobę, są zazdrosne, a czasem i agresywne.
Ważną rolę odgrywa również oksytocyna, która kojarzona jest głównie z macierzyństwem, ale to dzięki niej obdarzamy kogoś zaufaniem, jesteśmy empatyczni, nawiązujemy kontakty z innymi i przywiązujemy się do nich.
Kolejną substancją, która pojawia się w związkach miłosnych jest fenyloetyloamina, która w działaniu przypomina amfetaminę. Dzięki niej zakochani czują euforię i pobudzenie oraz ciężko im się skoncentrować na innych rzeczach. Może działać maksymalnie do 4 lat, po tym czasie nasz organizm uodparnia się i właśnie wtedy często ludzie dochodzą do wniosku, że „to nie to”. Tylko, żeby to było to, to nie wystarczy przez cały związek opierać się na chemii, która buzuje w naszym organizmie, a kiedy chemia przygasa i wchodzimy w relację bardziej opartą na zaangażowaniu i przywiązaniu, to zastanawiamy się jak sprytnie to zakończyć. Jak we wszystkim – nad relacją trzeba pracować. I serio można czuć motylki w brzuchu i po 5, 10, czy 30 latach bycia razem, ale trzeba trochę ruszyć głową, bo nic z nieba nie spadnie. Problem tkwi w tym, że nam ludziom chyba średnio się chce – łatwiej jest znaleźć nową drugą połówkę.
„BĄDŹMY RAZEM, BO NIE JEST ŹLE”
&
„KOCHAM CIĘ, ALE TROCHĘ SIĘ ROZGLĄDAM”
Obserwując społeczeństwo przez ostatnie lata odnoszę wrażenie, że „związkowców” można w większości podzielić głównie na dwie grupy. Pierwsza grupa to ci, którzy w moim odczuciu pozawierali ze sobą „kontrakty na życie” i wierzą, że to ta prawdziwa miłość. Lepiej być z kimś, niż być samemu. To ci, którzy nie mają poczucia, że są totalnie z byle kim, bo przecież źle im ze sobą nie jest. Bardzo dobrze też nie, no ale „to może tak ma po prostu być i nie ma co wybrzydzać i wydziwiać, bo nikt lepszy na mnie nie czeka”.
Po drugiej stronie są dla mnie ludzie z grupy ” kocham Cię, ale trochę się rozglądam”. Spotykacie się z kimś albo jesteście już oficjalnie w związku, często czujecie, że oboje jesteście zaangażowani i szczęśliwi, aż tu nagle cyk, nie wiadomo jaka magia zadziałała, ale nie dość, że druga połówka zniknęła, to już często zdążyła znaleźć nową. Wiele razy pytano mnie dlaczego ludzie pomimo tego, że są szczęśliwi w związku to i tak ” rozglądają się ” za kimś innym, a ostatecznie często zdradzają. Bardzo dobrze przedstawiła ten problem Esther Perel, która jest psychoterapeutką z wieloletnim stażem, a w swojej pracy zawodowej zajmuje się parami, które dotknęła zdrada. Tak samo jak Perel uważam, że wynika to obecnie w dużej mierze z tego, że żyjemy w kulcie podążania za swoim pragnieniami. 30 lat temu pragnienia w jakiś sposób były podobne, ale ludzie byli ograniczeni chociażby przez panujące normy społeczne. Kiedyś wstydem byłoby wziąć rozwód obojętnie z jakich powodów, dzisiaj wstydem jest jak żyjesz w nieszczęśliwym związku i tego rozwodu nie weźmiesz. Teraz mamy przyzwolenie na to, żeby robić to, co nas uszczęśliwia, zapominając znowu o tym, że dobrze by było zachować w tym równowagę, a nie biegać co kilka dekad po skrajnych biegunach. Mam wrażenie, że kiedyś byliśmy bardziej wrażliwi na uczucia drugiego człowieka i mieliśmy w sobie więcej empatii, dlatego zanim bez większej refleksji podążyliśmy za swoimi marzeniami i pragnieniami, zastanawialiśmy się bardziej nad konsekwencjami, też tymi emocjonalnymi. Miało to swoje minusy, bo za bardzo byliśmy ograniczeni i nie mogliśmy podążać za „naszym szczęściem”, ale teraz wpadamy w pułapkę tego drugiego bieguna.
Widzę ludzi, którzy codziennie wykrzykują, że nie mogą znaleźć w świecie i w innych ludziach pięknych wartości, nie rozumiejąc, że często tylko myślą, że sami je posiadają i że dobrze byłoby zacząć zmiany od siebie. Rezygnujemy z innych, często już po pierwszych kilku kłótniach, nie potrafimy ze sobą rozmawiać, komunikować swoich potrzeb i obaw, nie znamy siebie, swoich granic, ukrywamy się za różnymi maskami. Chcemy szczerości w relacjach – o tym słyszę zdecydowanie najczęściej. Tylko „szczerość chce być tłusta, a została anoreksją”. Nie potrafimy się skonfrontować z drugim człowiekiem – i w tych zaczynających się relacjach, jak i w tych długoterminowych. I nie mam tutaj na myśli przyjścia i zapukania do drzwi ” Hej, wiesz po dłuższym namyśle, stwierdziłem, że do siebie nie pasujemy i nie chcę jednak dalej w takiej formie utrzymywać tej relacji” – to jest luksus. Ludzie teraz nagle urywają kontakt, pomimo tego, że 2 dni wcześniej byli relacją zainteresowani. Jeśli spotykaliście się z kimś kilka razy, to uwierzcie mi, dla wielu osób to nie jest koniec świata, że znikacie z ich życia. W życiu czasem trzeba spotkać wiele osób, żeby trafić na tą odpowiednią i to nie jest dramat, kiedy z kimś się nie zgrywacie. Powiedziałabym, że to nawet całkiem normalne. Nienormalne i bez szacunku do drugiego człowieka jest niepoinformowanie o tym. Ta druga strona chce po prostu konkretu. I co najważniejsze – zasługuje na ten konkret.
Na zakończenie zostawiam Was z taką sentencją:
„Kiedyś monogamia oznaczała jedną osobę na całe życie. Teraz monogamia oznacza jedną osobę na raz.”
„Kiedyś rozwodziliśmy się, bo byliśmy nieszczęśliwi, dziś rozwodzimy się, bo chcemy być bardziej szczęśliwi.”